“Nam się udało”. To on namawiał załogę Tupolewa do podejścia do lądowania

sk121030006-1490957554-89.jpg
30.10.2012 WARSZAWA . PORUCZNIK ARTUR WOSZTYL ( W DNIU KATASTROFY W SMOLENSKU BYL DOWODCA JAKA 40 ) PODCZAS KONFERENCJI PRASOWEJ / POSIEDZENIA ZESPOLU PARLAMENTARNEGO DS. ZBADANIA PRZYCZYN KATASTROFY SAMOLOTU TU - 154 M 1O KWIETNIA 2010 . ( DZIS PODANO INFORMACJE O ODKRCIU SLADOW MATERIALOW WYBUCHOWYCH NA WRAKU TU 154 M ). FOT. SLAWOMIR KAMINSKI / AGENCJA GAZETA

“Bryluje teraz na salonach pana ministra Macierewicza i jest jego pupilem”, tymczasem to on zadał “najmocniejszy cios” załodze Tupolewa, bo nie powiedział im, że pogoda jest fatalna i nie ma co podchodzić do lądowania – wręcz przeciwnie zachęcił: “mnie się udało, możecie spróbować”.

Taki wpis o pilocie Jaka-40 poruczniku Arturze Wosztyle krąży po internecie. To Wosztyl lądował w Smoleńsku z grupą dziennikarzy na pokładzie niedługo przed katastrofą prezydenckiego Tupolewa. Widział na miejscu, jak bardzo pogarsza się pogoda. Nie powiedział jednak kolegom, żeby szukali lotniska zapasowego. Dziś dla wyznawców teorii o zamachu jest wręcz gwiazdą. Jeździ po świecie i spotyka się a to z warszawiakami, a to z Polakami w Chicago, a to z mieszkańcami Łodzi. Część internautów pyta, czy w ten sposób próbuje zagłuszyć wyrzuty sumienia, że nie zapobiegł tragedii, w której śmierć poniosło 96 osób z prezydentem Polski na czele.  

Bilet wstępu na spotkanie z porucznikiem Wosztylem kosztuje 5 zł. Organizuje je Księgarnia Wojskowa w centrum Łodzi. Gdy się do niej wchodzi, to historią aż pachnie: przy wejściu można zobaczyć śmigło, wokół pełno militariów, no i oczywiście mnóstwo książek, w tym wiele starych, naprawdę ciekawych pozycji. Na dziale nowych książek zdarzają się promocje, np. dzieło Pawła Zyzaka dowodzące agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy można kupić już za jedyne 9,90 zł.

Na tyłach księgarni sklep z odzieżą patriotyczną. Ceny bluz Red Is Bad lub z kotwicą “Polski Walczącej” zaczynają się od niecałych 100 zł. Na witrynie plakat z napisem “Kocham Polskę”. A dalej w oficynie Sala Widowiskowa Stowarzyszenia Robotników Chrześcijańskich. To w niej zorganizowano spotkanie Artura Wosztyla z ponad setką osób, w większości w wieku 60+.

Na scenie – portret Marii i Lecha Kaczyńskich oraz banery organizatorów i sponsorów wydarzenia (wśród nich znalazła się Łódzka Specjalna Strefa Ekonomiczna). Na stoliku – DVD z filmem “Smoleńsk” (Wosztyl był konsultantem ds. lotnictwa w tym filmie) oraz książka Jürgena Rotha (który tuż po jej wydaniu przyznał, że opisane przez niego “dowody” na zamach zlecony przez polskiego polityka mogły być sfałszowane).

Ponad sto osób przyszło na spotkanie z dowódcą Jaka-40. 
Ponad sto osób przyszło na spotkanie z dowódcą Jaka-40. 

Gdy pilot Jaka wkracza na scenę, rozlega się burza oklasków. A spotkanie rozpoczyna się od peanu wygłoszonego na cześć Artura Wosztyla i wręczenia mu nagrody.

– Panu Arturowi Wosztylowi za postawę pełną godności jako obywatela Rzeczypospolitej; wpisał się pan w tradycję polskich pilotów, którzy zawsze byli wierni państwu, narodowi oraz prawdzie i Bogu – mówi szef Księgarni Wojskowej wręczając nagrodę czytelników – książkę autorstwa kapelana Związku Piłsudczyków. – Chylę czoła w podzięce za pańską postawę w ostatnich 7. latach – podkreśla Waldemar Podgórski, mówiąc o tym, jak pilot Jaka-40 pomagał “w dotarciu do prawdy o katastrofie smoleńskiej”.

A ta “prawda według Wosztyla” momentami jest nieco zaskakująca. Zaskakująca i dla tych, dla których dogmatem jest to, co znalazło się w raporcie Jerzego Millera, i dla tych, którzy są przekonani, że jedyna święta racja leży po stronie Antoniego Macierewicza. No i w tej jego wersji prawdy nie ma miejsca na wyrzuty sumienia.

Kapitan Jerzy Grzędzielski o zachowaniu pilota Jaka-40 pisze ostro: “haniebne”. 

– Warunki pogodowe zmieniały się bardzo szybko, widziałem to już podczas mojego lądowania – tak Artur Wosztyl wspomina swój poranek 10 kwietnia 2010 roku na spotkaniu z mieszkańcami Łodzi. Zarzeka się, że nie złamał żadnych przepisów podczas tego lądowania, bo wówczas podstawa chmur była powyżej wymaganych 100 metrów. Że komisja dyscyplinarna orzekła, iż było inaczej? Artur Wosztyl wyjaśnia to, używając co chwilę słów “narracja” i “manipulacja”. Jego zdaniem od początku obowiązywała “narracja”, że za wypadek odpowiada załoga Tupolewa i w związku z tym dopuszczono się “manipulacji” również w kwestii lądowania Jaka.

– Lądowałem o 7.15. Wówczas podstawa chmur była zupełnie inna, niż półtorej godziny później, gdy lądował TU-154M. Podstawa 80 metrów pojawiła się 25 minut po moim lądowaniu, natomiast podstawa 60 metrów była o 8.28 – przekonuje Wosztyl, pokazując publiczności wydruki meteorologiczne. Opowiada też, że orzeczenie komisji o lądowaniu w warunkach poniżej uprawnień zostało wydane, mimo iż dokumenty mówiły co innego.

– Ukarania załogi Jaka żądał Edmund Klich (ówczesny szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych – przyp. red.) – twierdzi porucznik, zapewniając, że wcześniej komisja badająca ten incydent nie doszukała się żadnych nieprawidłowości. – Za wszelką cenę chciano wykazać, że piloci specpułku są fatalnie wyszkoleni i nie potrafią latać – mówi Wosztyl.

Jego zdaniem taką “narrację” narzucono, bo pasowała pod z góry założoną tezę. Dodaje przy tym, że sprawę jego lądowania w Smoleńsku badała prokuratura i zakończyło się to umorzeniem, więc pod tym względem nie ma sobie nic do zarzucenia. A w kwestii słów rzuconych do załogi Tupolewa?

“Podstawy są poniżej 50. metrów grubo” – mówił Artur Wosztyl kolegom z Tupolewa, dodając “nam się udało”, “możecie spróbować” i radząc podjęcie dwóch prób. Na zdjęciu skan ze stenogramów z wieży w Smoleńsku. 
“Podstawy są poniżej 50. metrów grubo” – mówił Artur Wosztyl kolegom z Tupolewa, dodając “nam się udało”, “możecie spróbować” i radząc podjęcie dwóch prób. Na zdjęciu skan ze stenogramów z wieży w Smoleńsku. 

Wosztyl przyznaje, że wiedział, iż po 8 rano 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku nie było juz warunków do lądowania. Przekonuje też, że doskonale zdawał sobie z tego sprawę również kapitan Arkadiusz Protasiuk.

– Oni te informacje mieli z wieży w Mińsku i już widzieli, że przy tych warunkach nie da się lądować. W tym momencie już tylko czekali na wypracowanie decyzji – tłumaczy Wosztyl, przyznając, że ze stenogramów wynika, iż nie chodziło o decyzję pilota. Czekano na decyzję “głównego dysponenta”. Tym mianem porucznik określił prezydenta. I choć słowa te padły w gronie zwolenników teorii, że Lech Kaczyński zginął w zamachu, to jakoś przechodzą dziwnie bez echa.

A Wosztyl przyznaje, że nagrania z czarnych skrzynek dowodzą, iż nie było decyzji “głównego dysponenta” w sprawie lotniska zapasowego. Według teorii pilota Jaka-40, załoga Tupolewa zniżała się, wiedząc, że będzie trzeba odejść i wtedy pilot poinformowałby prezydenta, że lecą na zapasowe lub wracają do Warszawy. I tak też tłumaczy swoje słowa.

Fragmenty spotkania por. Artura Wosztyla z mieszkańcami Łodzi (całość trwała ponad 2 godziny); w serwisie YouTube.com nagranie zamieścił Bedeker Łódzki. 

Oni wcale nie lądowali. Oni podchodzili do lądowania. To trzeba rozróżnić. Podchodzenie do lądowania to jest lot do wysokości decyzji, na której pilot ostatecznie postanawia, czy rzeczywiście będzie lądować – wyjaśnia słuchaczom. – To jest żenująca narracja, jeśli ktoś mówi, że załoga Tupolewa próbowała lądować. A najgorsze jest to, że często mówią to ci, którzy są praktykami – ubolewa.

Wosztyl zapewnia przy tym, że jego kolega z Jaka, Remigiusz Muś (w 2012 r. popełnił samobójstwo – tak wykazało prokuratorskie dochodzenie – jednak wiele osób jest przekonanych, że ktoś mu w tym “pomógł”; Muś twierdzi, że Rosjanie z wieży wydali Tupolewowi komendę o zejściu na wysokość 50 metrów, czyli poniżej przepisowych 100 metrów), ostrzegał po raz drugi załogę TU-154M, iż warunki się mocno pogorszyły.

– Nawet skwitowaliśmy to ze sobą, że teraz to już w ogóle nic nie widać. Najlepiej jakby w ogóle nie podchodzili, bo to nie ma sensu w sumie, bo z tego się i tak nie da wylądować. No i Remek, świętej pamięci, poszedł do samolotu i podał informację przez radio “Arek, teraz widać 200”. To była ostatnia informacja podana z naszej strony, która mówiła o warunkach meteorologicznych – opowiada Wosztyl (te kluczowe słowa padają w 57 minucie zamieszczonego powyżej nagrania). Jednak poniższy stenogram wskazuje, że było nieco inaczej.

Fragmenty ze stenogramu z wieży w Smoleńsku. Artur Wosztyl mówił, że załoga Jaka z własnej inicjatywy ostrzegła kolegów z Tupolewa. Tu widać, że to piloci z TU-154M dopytywali o szczegóły. I nie usłyszeli, że o lądowaniu nie ma mowy. 
Fragmenty ze stenogramu z wieży w Smoleńsku. Artur Wosztyl mówił, że załoga Jaka z własnej inicjatywy ostrzegła kolegów z Tupolewa. Tu widać, że to piloci z TU-154M dopytywali o szczegóły. I nie usłyszeli, że o lądowaniu nie ma mowy. 

Z sali nie padło żadne pytanie, dlaczego załoga Jaka nie ostrzegła wyraźnie kolegów w Tupolewa, choć wiedziała, że nie ma sensu podchodzić do lądowania, czy porucznika nie gnębią w związku z tym wyrzuty sumienia. Dopiero po spotkaniu jeden z uczestników podszedł i zapytał Artura Wosztyla, czy nie uważa, że słowa “możecie spróbować”, “nam się udało” to nie była presja na załogę prezydenckiego samolotu, by lądowali. – Bzdura, nie było niczyjej presji – odpowiedział Wosztyl i powtórzył – Oni nie lądowali, oni wykonywali podejście do lądowania. Dlaczego samolot spadł na ziemię, tego wciąż nie wiemy.

I to porucznik Wosztyl powtarzał na łódzkim spotkaniu parę razy – że przyczyny katastrofy są dla niego zagadką, w tym m.in. to, dlaczego Tupolew zniżał się z tak dużą prędkością. – Jako praktyk muszę powiedzieć, że to jest wręcz niewyobrażalne. Nie znam pilota, który zdecydowałby się na coś takiego. Wiele wskazuje na to, że oni sobie nie zdawali sprawy z jaką prędkością lecą – tłumaczył, sugerując, że to urządzenia w maszynie zawiodły. Dlaczego zatem piloci nie usłuchali urządzenia, które bez wątpienia działało dobrze? Dlaczego nie usłuchali sygnałów “Pull up”?. – Bo zawierzyli rosyjskim kontrolerom, którzy cały czas zapewniali, że Polacy są na kursie i na ścieżce. A w wieży doskonale widzieli to, na jakiej wysokości jest samolot – uważa pilot Jaka.

Artur Wosztyl na posiedzeniu parlamentarnego zespołu do spraw zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej; obok niego wdowa po gen. Andrzeju Błasiku. Zdjęcie z 2012 r. 
Artur Wosztyl na posiedzeniu parlamentarnego zespołu do spraw zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej; obok niego wdowa po gen. Andrzeju Błasiku. Zdjęcie z 2012 r. 

Przyznać trzeba, że na tym spotkaniu parę razy Artur Wosztyl powiedział coś, co miało prawo się nie spodobać zwolennikom spiskowych teorii. Zdementował mit, jaki rozpropagował Antoni Macierewicz w sprawie sztucznej mgły. Zdaniem pilota Jaka-40, zdecydowanie było to zupełnie naturalne zjawisko. – To nie miało żadnego smaku, czy zapachu. To nie były żadne dymy – podkreślił. Inny obalony mit dotyczy “strzałów”, którymi rzekomo mieli być dobijani ci, którzy przeżyli katastrofę. – Panowała grobowa cisza. Warunki były takie, że usłyszelibyśmy każdy hałas – uspokajał tych, którzy wierzą w tę wersję wydarzeń.

Z drugiej strony jednak, odpowiadając na pytanie o wybuch, Wosztyl stwierdził, że czuł “falę uderzeniową”. – Słychać było odgłosy niszczonej konstrukcji. To był więcej niż jeden odgłos, ale to mogło być echo, bo tam było potężne betonowe ogrodzenie. Natomiast fala uderzeniowa była jedna. Czuć było, choć samolot był jakieś 500-700 metrów od nas. To było słychać, to było czuć – opowiadał pilot Jaka utwierdzając słuchaczy w przekonaniu wobec tego, co od lat głosi obecny szef MON (w 2013 r. Antoni Macierewicz oświadczył, że istnieje nagranie, na którym widać, jak Tupolew rozpada się w powietrzu w wyniku eksplozji).

W rozmowie z portalem prawy.pl Antoni Macierewicz już 4 lata temu mówił o filmach, na których widać, jak Tupolew się rozpada w wyniku wybuchu. 

A o ministrze obrony porucznik Wosztyl ma zdanie jak najlepsze. Antoni Macierewicz zrobił na nim niezwykłe wrażenie, gdy poszedł na spotkanie z nim. – Usiadłem sobie w kącie i słuchałem. I powiem tak: tak rzeczowego człowieka, na tle tego całego szumu medialnego, informacji nieprawdziwych, to aż powiem szczerze, że aż byłem w szoku. Byłem zachwycony tą treścią, którą przekazał pan minister, tymi informacjami, to naprawdę zrobiło na mnie wielkie wrażenie – wyznał. Lecz mimo tego wyznania przyznał, że nie myśli o powrocie do armii po dobrej zmianie. – Bo ludzie, którzy służyli w specpułku, są w wojsku traktowani wręcz pogardliwie – przyznał.

Skąd takie traktowanie? Zapewne jest to wynik “narracji” i “manipulacji”.

Autor: Tomasz Ławnicki / naTemat.pl

Zdjęcia: naTemat.pl i Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta